28 kwietnia 2013

2. Płaczące Miasto


Miasto Verksmas swoją nazwę zawdzięczało bezustannym kroplom deszczu, niczym łzy, spadającym z nieba. Słońce pokazywało się tutaj stosunkowo rzadko i ludzie przywykli do parasolek i kurtek przeciwdeszczowych. Nawet w najcieplejszym miesiącu było tutaj niewiele ponad dziesięć stopni Celsjusza. Mimo to na uliczkach można było spotkać masy turystów podziwiających stare budynki wkomponowane w ponury krajobraz. Burkowe uliczki, stare kamienice, wyniosłe kaplice i kościoły zadzierające szpiczastymi wieżyczkami szare niebo, liczne podcienia i portyki przyciągały fanatyków zgrozy malującej się w detalach tego miejsca. W ten sposób Verksmas pozostało miastem, które się albo kochało, albo nienawidziło.
W tym momencie nienawidziła go Laurel. Dziewczyna zdjęła zielone kalosze i płaszcz na początku korytarza, poczym przeszła na jego koniec, gdzie znajdowały się drzwi do łazienki. Pomieszczenie było niewielkie, ot, ubikacja, mała umywalka i prysznic z zasłoną w różowe kwiaty. Laurel przemyła twarz i spojrzała na nią w lustrze. Zazwyczaj intensywnie niebieskie tęczówki, teraz ustępowały miejsca zaczerwienieniom. Policzki miała rumiane, usta spuchnięte. Jeszcze raz zimną wodą obmyła twarz. Kosmyki jasnych włosów przykleiły się to czoła i policzków. Wzięła ręcznik powieszony na wieszaku koło umywalki. Przyłożyła go do buzi zaciskając mocno powieki.
- Nie są białe, są tylko… tylko… bardzo jasne – szepnęła.
Usiadła na ubikacji powstrzymując się przed kolejnym wybuchem płaczu. Nagle usłyszała cichy dźwięk, jakby delikatne pukanie. Serce podskoczyło jej w piersi przerażone. Nikogo nie powinno być w mieszkaniu. Od dwóch tygodni mieszkała w nim całkiem sama. Jej matka wyjechała i chociaż miała wrócić już trzy dni temu, to na pewno nie mogła być ona. Nie usłyszała przecież żadnego „Wróciłam”, przeciągania walizek po podłodze, czy nawet otwierania zamku. Patrzyła na klamkę, jednak nikt nie wszedł. Pomyślała, że może tylko jej się przesłyszało. Od natłoku emocji zaczyna mieć omamy. Wytarła dokładnie twarz i odwiesiła ręcznik.
- Głupi Jessie – mruknęła wychodząc z łazienki.
Szybko przekonała się, że pukanie nie było wytworem jej wyobraźni. Na korytarzu stało dwóch chłopców. Podziwiali obraz zawieszony na ścianie. Jeden z nich spojrzał w jej stronę.
- O, już wyszła – stwierdził – Możemy iść.
Laurel cofnęła się czując za plecami drzwi łazienki. Zapomniała już o Jessie’im, o tym jak się z niej wyśmiewał przy kolegach, zapomniała, że chwilę temu płakała. Teraz była przerażona widokiem dwóch obcych osób w swoim mieszkaniu. Normalnie zaczęłaby krzyczeć, ale coś w ich oczach ją paraliżowało.
- Słyszysz? Bo siłą cię stąd wywlekę – rzekł drugi chłopak stojący już przy drzwiach.
Przeniosła na niego wzrok. Kątem oka dostrzegła kaburę przyczepioną do jego spodni na wysokości ud. Po swojej lewej stronie miała drzwi do swojego pokoju. W przeciwieństwie do tych do łazienki otwierały się do środka. Dziewczyna wpadła do środka przekręcając drżącymi rękami kluczyk. Nie wiedziała, kim są, ani czego mogliby chcieć, ale na pewno nie było to coś dobrego. Kto o dobrych intencjach włamuje się do mieszkania i to w dodatku uzbrojony?
Jake z powrotem zamknął drzwi wejściowe przewracając oczami.
- Chyba nie chce – stwierdził nieśpiesznie Leon marszcząc brwi.
Jedną ręką sięgnął po broń przymocowaną do paska.
- Dziadek zabronił. Kiedyś i tak będzie musiała wyjść – rzekł drugi bliźniak zaglądając do kuchni – Chodź, głodny jestem.
Laurel cofnęła się kilka kroków nie odrywając wzroku od drzwi. Do rąk dołączyły nogi i teraz cała się trzęsła tak bardzo, że musiała usiąść. Przełknęła ciężko ślinę próbując się uspokoić. Jeżeli chcą ją okraść mają teraz wolną rękę. Jednak nawet ona nie wierzyła, że weszli do jej mieszkania, aby wynieść telewizor. Nie wyglądali na kogoś, kto w ogóle potrzebuje okradać mieszkania. Nie chciała się zastanawiać, po co przyszli, nie chciała tego analizować, na pewno nie teraz. Rozejrzała się po pokoju szukają jakiegoś rozwiązania. Znalazła. Rozwiązaniem było wysokie, drewniane okno pomalowane białą farbą. Tylko, co miałaby zrobić? Jest na piątym piętrze. Spojrzała jeszcze raz na drzwi. Musi zrobić cokolwiek. Przystawiła krzesło spod biurka do okna. Po nałożeniu drugiej pary okien parapet się zmniejszył i nie mogła na nim stanąć. Sięgnęła do góry, odpinając zaszczepkę. Otworzyła oba skrzydła, zaczepiając ich końcami o długą, beżową firankę. Stanęła na parapecie podnosząc się na palcach. Sięgnęła do drugiej zaszczepki, jednak ta była trudniejsza do odczepienia. Mokre od potu ręce ślizgały się na gładkiej powierzchni, delikatne palce bolały od naciskania haczyka. Opuściła dłonie wycierając je o szary materiał sukienki. Uniosła je znów otwierając lekko usta. Jednak nawet nie zdążyły na powrót dotknąć zaszczepki, kiedy poczuła, że leci do tyłu. Krzyknęła wyciągając ręce przed siebie, lecz nie znalazły niczego, co mogłoby ją uratować przed upadkiem. Ratunek był z drugiej strony, ciało chłopaka, do którego przywarła. Cofnęli się kilka kroków. Poczuła jakiś materiał przy swoich ustach i jego dłoń. Wpiła paznokcie w jego skórę próbując się uwolnić, lecz w odpowiedzi przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej. Po kilki minutach usnęła wiedziona słodkim zapachem.
Jake przerzucił dziewczynę przez ramię, jakby ważyła mniej od worka z pierzem i wyszedł na korytarz gdzie czekał na niego Leon. Bez słowa wyszli z mieszkania nie trudząc się nawet zamykaniem za sobą drzwi. Leon szedł pierwszy, z bronią w ręku uważnie obserwując każdy zakręt na schodach. Za nim podążał Jake z ciałem dziewczyny. Z czwartego piętra zeszli po ciemku. Zapalenie światła mogłoby być zbyt ryzykowne. Przed bramą do kamienicy czekał już na nich czarny samochód.
Deszcz nieustannie padał, ciemne chmury zasłaniały niebo, a gdzieś ponad nimi świeciły gwiazdy. Nikt nie widział w cieniu nocy dwóch chłopców, ani jasnej głowy dziewczyny niesionej przez nich. Noc dla mieszkańców miasta zaczęła się i skończyła jak każda inna, a nowy poranek oprócz nowych kropel deszczu nie przyniósł niczego.
Jeszcze zanim Laurel otworzyła oczy, wiedziała, że się przemieszcza. Zapewne był to samochód, ponieważ mogła usłyszeć coś, co przypominało cichy ryk silnika. Następnie zdała sobie sprawę, że coś uciska jej klatkę piersiową. Były to pewnie pasy bezpieczeństwa. Powoli uchyliła powieki. Było ciemno, jednak dostrzegła swoje dłonie leżące na kolanach. Głowa wciąż była ciężka i gdyby nie fakt, że opierała się o szybę, zapewnie opadłaby na pierś dziewczyny. Otworzyła szerzej oczy. Była w samochodzie, a ten z całą pewnością był w ruchu. Widziała kawałek przedniej szyby i szybko pracujące wycieraczki odganiające natarczywe krople deszczu. Szybko taki widok zaczął ją na powrót usypiać, więc przeniosła wzrok na kierowcę. Widziała jedynie jego głowę, lecz na jej podstawie mogła stwierdzić, że jest to mężczyzna. Następnie spojrzała na drugie miejsce z przodu. Poznała chłopca, którego wcześniej widziała w mieszkaniu, więc gdzieś musi być też ten drugi. Powoli przesunęła wzrok na osobę siedzącą wraz z nią z tyłu, przy drugim oknie. Drugi bliźniak. Jakby wiedząc, że na niego patrzy, odwrócił głowę od szyby w jej stronę. Nic nie powiedział. Patrzył chwilę na jej twarz. Oczy, chociaż wciąż tak samo bystre, teraz były jakby przesłonięte potrzebą snu. Odwrócił się opierając głowę o podgłówek. Mózg dziewczyny, chociaż wciąż nieco nieświadomy zaczął składać wszystko, co się stało w jedną całość. Została porwana. Tylko, dlaczego? Nie jest kimś ważnym, a jej dwuosobowa rodzina nie ma nawet pieniędzy na spłatę mieszkania. Bała się odezwać jednak, co by nie powiedziała, gorzej być nie może. Uchyliła lekko usta, jednak zaraz powietrze podrażniło jej spierzchnięte usta i suche gardło. Zaczęła cicho kaszleć. Natychmiast pojawił się również ból w klatce piersiowej, jakby żywy ogień trawił jej płuca. Bliźniak siedzący z przodu odwrócił się w jej stronę. On też wyglądał na zmęczonego.
- Uśpij ją – rzekł do brata.
Chłopiec siedzący z tyłu pochylił się szukając czegoś. Kiedy jednak niczego nie znalazł wyciągnął rękę do przodu, drugą przecierając twarz.
- Daj, nie mam tego z tyłu – mruknął.
Dziewczyna nie mogła do końca stwierdzić, czym jest owe „coś”, jednak bardzo nie podobało jej się już to, że chcieli coś z nią robić. Przeraziła się jeszcze bardziej, kiedy chłopak odpiął pasy i przysunął się do niej. On zaś najzwyczajniej w świecie podwinął jej rękaw, nie zważając na jej łopoczące serce. Jak gdyby nigdy nic rozpakował strzykawkę i wypełnił ją płynem z buteleczki. Chciała krzyczeć, wyrywać się, zrobić cokolwiek, jednak ciało tak bardzo jej ciążyło, że minimalny ruch wymagał przeogromnych pokładów energii. Bezsilna patrzyła jak zatapia igłę w jej skórze, by przebić się do żyły. Jedynym protestem były łzy spływające po jej policzkach. Spojrzał naciskając tłok strzykawki.
- No, ale nie rycz – mruknął.
Laurel zacisnęła mocno powieki czując ból głowy na wysokości skroń. Chciała ich dotknąć, jakby dotyk miał go uśmierzyć, jednak ręka, do której chłopak wprowadził płyn zrobiła się jeszcze cięższa. Nie trwało to długo i po chwili dziewczyna znowu zasnęła.
Leon zapakował strzykawkę z powrotem w plastikowe opakowanie i wraz z już pustym, szklanym pojemniczkiem, oddał bratu. Wrócił na swoje miejsce, zapiął pasy. Oparł głowę wpatrując się w jednostajny krajobraz za oknem. Same drzewa i pola. Był tak bardzo zmęczony. Od kilku dni nie może zasnąć, a kiedy w końcu mu się to udaje, śpi nie więcej niż kila godziny. Leży na łóżku, myśląc o niczym aż do rana. Jedynie dzięki bratu udaje mu się prosperować za dnia. Teraz również chciałby zasnąć. Chętnie zamiast niej wstrzyknąłby sobie zawartość buteleczki, jednak dziadek by się zdenerwował. Uśmiechnął się lekko na myśl o opiekunie. Dlaczego dziadek chce tą dziewczynę? Kim ona jest, że nawet on i Jake jej nie znają? Nie wiedzą nic, tak jak ona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz