Miasto
Verksmas swoją nazwę zawdzięczało bezustannym kroplom deszczu, niczym łzy,
spadającym z nieba. Słońce pokazywało się tutaj stosunkowo rzadko i ludzie
przywykli do parasolek i kurtek przeciwdeszczowych. Nawet w najcieplejszym
miesiącu było tutaj niewiele ponad dziesięć stopni Celsjusza. Mimo to na
uliczkach można było spotkać masy turystów podziwiających stare budynki
wkomponowane w ponury krajobraz. Burkowe uliczki, stare kamienice, wyniosłe
kaplice i kościoły zadzierające szpiczastymi wieżyczkami szare niebo, liczne
podcienia i portyki przyciągały fanatyków zgrozy malującej się w detalach tego
miejsca. W ten sposób Verksmas pozostało miastem, które się albo kochało, albo
nienawidziło.
W
tym momencie nienawidziła go Laurel. Dziewczyna zdjęła zielone kalosze i płaszcz
na początku korytarza, poczym przeszła na jego koniec, gdzie znajdowały się
drzwi do łazienki. Pomieszczenie było niewielkie, ot, ubikacja, mała umywalka i
prysznic z zasłoną w różowe kwiaty. Laurel przemyła twarz i spojrzała na nią w
lustrze. Zazwyczaj intensywnie niebieskie tęczówki, teraz ustępowały miejsca
zaczerwienieniom. Policzki miała rumiane, usta spuchnięte. Jeszcze raz zimną
wodą obmyła twarz. Kosmyki jasnych włosów przykleiły się to czoła i policzków.
Wzięła ręcznik powieszony na wieszaku koło umywalki. Przyłożyła go do buzi zaciskając
mocno powieki.
- Nie są białe, są
tylko… tylko… bardzo jasne – szepnęła.
Usiadła na ubikacji
powstrzymując się przed kolejnym wybuchem płaczu. Nagle usłyszała cichy dźwięk,
jakby delikatne pukanie. Serce podskoczyło jej w piersi przerażone. Nikogo nie
powinno być w mieszkaniu. Od dwóch tygodni mieszkała w nim całkiem sama. Jej
matka wyjechała i chociaż miała wrócić już trzy dni temu, to na pewno nie mogła
być ona. Nie usłyszała przecież żadnego „Wróciłam”, przeciągania walizek po
podłodze, czy nawet otwierania zamku. Patrzyła na klamkę, jednak nikt nie
wszedł. Pomyślała, że może tylko jej się przesłyszało. Od natłoku emocji
zaczyna mieć omamy. Wytarła dokładnie twarz i odwiesiła ręcznik.
- Głupi Jessie –
mruknęła wychodząc z łazienki.
Szybko przekonała się,
że pukanie nie było wytworem jej wyobraźni. Na korytarzu stało dwóch chłopców.
Podziwiali obraz zawieszony na ścianie. Jeden z nich spojrzał w jej stronę.
- O, już wyszła –
stwierdził – Możemy iść.
Laurel cofnęła się
czując za plecami drzwi łazienki. Zapomniała już o Jessie’im, o tym jak się z
niej wyśmiewał przy kolegach, zapomniała, że chwilę temu płakała. Teraz była
przerażona widokiem dwóch obcych osób w swoim mieszkaniu. Normalnie zaczęłaby
krzyczeć, ale coś w ich oczach ją paraliżowało.
- Słyszysz? Bo siłą cię
stąd wywlekę – rzekł drugi chłopak stojący już przy drzwiach.
Przeniosła na niego
wzrok. Kątem oka dostrzegła kaburę przyczepioną do jego spodni na wysokości ud.
Po swojej lewej stronie miała drzwi do swojego pokoju. W przeciwieństwie do
tych do łazienki otwierały się do środka. Dziewczyna wpadła do środka
przekręcając drżącymi rękami kluczyk. Nie wiedziała, kim są, ani czego mogliby
chcieć, ale na pewno nie było to coś dobrego. Kto o dobrych intencjach włamuje
się do mieszkania i to w dodatku uzbrojony?
Jake
z powrotem zamknął drzwi wejściowe przewracając oczami.
- Chyba nie chce –
stwierdził nieśpiesznie Leon marszcząc brwi.
Jedną ręką sięgnął po
broń przymocowaną do paska.
- Dziadek zabronił.
Kiedyś i tak będzie musiała wyjść – rzekł drugi bliźniak zaglądając do kuchni –
Chodź, głodny jestem.
Laurel
cofnęła się kilka kroków nie odrywając wzroku od drzwi. Do rąk dołączyły nogi i
teraz cała się trzęsła tak bardzo, że musiała usiąść. Przełknęła ciężko ślinę
próbując się uspokoić. Jeżeli chcą ją okraść mają teraz wolną rękę. Jednak
nawet ona nie wierzyła, że weszli do jej mieszkania, aby wynieść telewizor. Nie
wyglądali na kogoś, kto w ogóle potrzebuje okradać mieszkania. Nie chciała się
zastanawiać, po co przyszli, nie chciała tego analizować, na pewno nie teraz.
Rozejrzała się po pokoju szukają jakiegoś rozwiązania. Znalazła. Rozwiązaniem
było wysokie, drewniane okno pomalowane białą farbą. Tylko, co miałaby zrobić?
Jest na piątym piętrze. Spojrzała jeszcze raz na drzwi. Musi zrobić cokolwiek.
Przystawiła krzesło spod biurka do okna. Po nałożeniu drugiej pary okien
parapet się zmniejszył i nie mogła na nim stanąć. Sięgnęła do góry, odpinając
zaszczepkę. Otworzyła oba skrzydła, zaczepiając ich końcami o długą, beżową
firankę. Stanęła na parapecie podnosząc się na palcach. Sięgnęła do drugiej
zaszczepki, jednak ta była trudniejsza do odczepienia. Mokre od potu ręce
ślizgały się na gładkiej powierzchni, delikatne palce bolały od naciskania
haczyka. Opuściła dłonie wycierając je o szary materiał sukienki. Uniosła je
znów otwierając lekko usta. Jednak nawet nie zdążyły na powrót dotknąć
zaszczepki, kiedy poczuła, że leci do tyłu. Krzyknęła wyciągając ręce przed siebie,
lecz nie znalazły niczego, co mogłoby ją uratować przed upadkiem. Ratunek był z
drugiej strony, ciało chłopaka, do którego przywarła. Cofnęli się kilka kroków.
Poczuła jakiś materiał przy swoich ustach i jego dłoń. Wpiła paznokcie w jego
skórę próbując się uwolnić, lecz w odpowiedzi przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej.
Po kilki minutach usnęła wiedziona słodkim zapachem.
Jake
przerzucił dziewczynę przez ramię, jakby ważyła mniej od worka z pierzem i
wyszedł na korytarz gdzie czekał na niego Leon. Bez słowa wyszli z mieszkania
nie trudząc się nawet zamykaniem za sobą drzwi. Leon szedł pierwszy, z bronią w
ręku uważnie obserwując każdy zakręt na schodach. Za nim podążał Jake z ciałem
dziewczyny. Z czwartego piętra zeszli po ciemku. Zapalenie światła mogłoby być
zbyt ryzykowne. Przed bramą do kamienicy czekał już na nich czarny samochód.
Deszcz
nieustannie padał, ciemne chmury zasłaniały niebo, a gdzieś ponad nimi świeciły
gwiazdy. Nikt nie widział w cieniu nocy dwóch chłopców, ani jasnej głowy
dziewczyny niesionej przez nich. Noc dla mieszkańców miasta zaczęła się i
skończyła jak każda inna, a nowy poranek oprócz nowych kropel deszczu nie
przyniósł niczego.
Jeszcze
zanim Laurel otworzyła oczy, wiedziała, że się przemieszcza. Zapewne był to
samochód, ponieważ mogła usłyszeć coś, co przypominało cichy ryk silnika.
Następnie zdała sobie sprawę, że coś uciska jej klatkę piersiową. Były to
pewnie pasy bezpieczeństwa. Powoli uchyliła powieki. Było ciemno, jednak
dostrzegła swoje dłonie leżące na kolanach. Głowa wciąż była ciężka i gdyby nie
fakt, że opierała się o szybę, zapewnie opadłaby na pierś dziewczyny. Otworzyła
szerzej oczy. Była w samochodzie, a ten z całą pewnością był w ruchu. Widziała
kawałek przedniej szyby i szybko pracujące wycieraczki odganiające natarczywe
krople deszczu. Szybko taki widok zaczął ją na powrót usypiać, więc przeniosła
wzrok na kierowcę. Widziała jedynie jego głowę, lecz na jej podstawie mogła
stwierdzić, że jest to mężczyzna. Następnie spojrzała na drugie miejsce z
przodu. Poznała chłopca, którego wcześniej widziała w mieszkaniu, więc gdzieś
musi być też ten drugi. Powoli przesunęła wzrok na osobę siedzącą wraz z nią z
tyłu, przy drugim oknie. Drugi bliźniak. Jakby wiedząc, że na niego patrzy,
odwrócił głowę od szyby w jej stronę. Nic nie powiedział. Patrzył chwilę na jej
twarz. Oczy, chociaż wciąż tak samo bystre, teraz były jakby przesłonięte
potrzebą snu. Odwrócił się opierając głowę o podgłówek. Mózg dziewczyny,
chociaż wciąż nieco nieświadomy zaczął składać wszystko, co się stało w jedną
całość. Została porwana. Tylko, dlaczego? Nie jest kimś ważnym, a jej
dwuosobowa rodzina nie ma nawet pieniędzy na spłatę mieszkania. Bała się
odezwać jednak, co by nie powiedziała, gorzej być nie może. Uchyliła lekko
usta, jednak zaraz powietrze podrażniło jej spierzchnięte usta i suche gardło.
Zaczęła cicho kaszleć. Natychmiast pojawił się również ból w klatce piersiowej,
jakby żywy ogień trawił jej płuca. Bliźniak siedzący z przodu odwrócił się w
jej stronę. On też wyglądał na zmęczonego.
- Uśpij ją – rzekł do
brata.
Chłopiec siedzący z
tyłu pochylił się szukając czegoś. Kiedy jednak niczego nie znalazł wyciągnął
rękę do przodu, drugą przecierając twarz.
- Daj, nie mam tego z
tyłu – mruknął.
Dziewczyna nie mogła do
końca stwierdzić, czym jest owe „coś”, jednak bardzo nie podobało jej się już
to, że chcieli coś z nią robić. Przeraziła się jeszcze bardziej, kiedy chłopak
odpiął pasy i przysunął się do niej. On zaś najzwyczajniej w świecie podwinął
jej rękaw, nie zważając na jej łopoczące serce. Jak gdyby nigdy nic rozpakował
strzykawkę i wypełnił ją płynem z buteleczki. Chciała krzyczeć, wyrywać się,
zrobić cokolwiek, jednak ciało tak bardzo jej ciążyło, że minimalny ruch wymagał
przeogromnych pokładów energii. Bezsilna patrzyła jak zatapia igłę w jej
skórze, by przebić się do żyły. Jedynym protestem były łzy spływające po jej
policzkach. Spojrzał naciskając tłok strzykawki.
- No, ale nie rycz –
mruknął.
Laurel zacisnęła mocno
powieki czując ból głowy na wysokości skroń. Chciała ich dotknąć, jakby dotyk
miał go uśmierzyć, jednak ręka, do której chłopak wprowadził płyn zrobiła się
jeszcze cięższa. Nie trwało to długo i po chwili dziewczyna znowu zasnęła.
Leon zapakował
strzykawkę z powrotem w plastikowe opakowanie i wraz z już pustym, szklanym
pojemniczkiem, oddał bratu. Wrócił na swoje miejsce, zapiął pasy. Oparł głowę
wpatrując się w jednostajny krajobraz za oknem. Same drzewa i pola. Był tak
bardzo zmęczony. Od kilku dni nie może zasnąć, a kiedy w końcu mu się to udaje,
śpi nie więcej niż kila godziny. Leży na łóżku, myśląc o niczym aż do rana. Jedynie
dzięki bratu udaje mu się prosperować za dnia. Teraz również chciałby zasnąć.
Chętnie zamiast niej wstrzyknąłby sobie zawartość buteleczki, jednak dziadek by
się zdenerwował. Uśmiechnął się lekko na myśl o opiekunie. Dlaczego dziadek
chce tą dziewczynę? Kim ona jest, że nawet on i Jake jej nie znają? Nie wiedzą
nic, tak jak ona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz